Luter na cenzurowanym
Jaka szkoda, że wyprodukowany w 2003 roku film „Luter” nie trafił ani na polskie ekrany, ani do wypożyczalni, choć zebrał nie tylko dobre recenzje, ale i nagrody. Wygląda na to, że katolicka Polska nie życzy sobie filmu o pierwszym niemieckim protestancie. A szkoda, bo w 500 rocznicę Reformacji Lutra warto byłoby przypomnieć sobie za sprawą tego filmu jego dzieło.
Kto z nas nie zna historii przybicia 95 tez na drzwiach kościoła w Wittenberdze przez skromnego niemieckiego augustianina, Marcina Lutra? Jednak ilu z nas zastanowiło się, co tak naprawdę przeżywał ojciec reformacji, jak wyglądało jego codzienne życie w okresie silnej dominacji Kościoła rzymskiego i jaką walkę musiał stoczyć z samym sobą, by nie ugiąć się pod naporem władz świeckich i kościelnych?
Przyznam, że mnie do takiej refleksji pobudził film „Luter”. Choć od obejrzenia go minęło już trochę czasu, wciąż się zastanawiam, jak ja zachowałabym się na miejscu Lutra, czy wystarczyłoby mi wiary i determinacji, by nie wypowiedzieć revoco (odwołuję) w sytuacji, w której on się znalazł?
Film opowiada historię skromnego, wrażliwego zakonnika (w tej roli Joseph Fiennes), który dzięki mecenatowi potężnego saksońskiego księcia Fryderyka zostaje doktorem teologii na uniwersytecie w Wittenberdze. Punktem zwrotnym w życiu Lutra staje się jego wizyta w Rzymie, mieście przypominającym siedlisko rozpusty, gdzie za pieniądze można było kupić wszystko: od seksu, przez drzazgi z krzyża Chrystusa, po zbawienie swoje i przodków. Szczególnie zapada w pamięć scena, w której spragnieni przebaczenia, rozmodleni wierni, zaopatrzeni wcześniej w dokument potwierdzający odpust, wspinają się na kolanach po schodach Scala Santa. U stóp schodów — niczym w manufakturze — beznamiętni duchowni sprzedają „paszporty do raju” każdemu, kto odpowiednio zapłaci. Ten kontrast sprawia, że w przyszłym ojcu reformacji rodzi się sprzeciw. Luter uzmysławia sobie, że w tym, na co patrzy, nie ma za grosz miejsca na Boże miłosierdzie. Liczy jednak na to, że gdy tylko papież dowie się o nadużyciach, będzie dążył do zmian. Niestety, Leon XII jest bardziej zainteresowany zbieraniem funduszy na bazylikę św. Piotra niż zastanawianiem się nad tym, czyim kosztem zostanie ona zbudowana. Dlatego, zamiast poparcia, Luter trafia na głęboki opór. Nawet jego przyjaciel zakonny i opiekun duchowy, Johann von Straupitz (Bruno Ganz), wystraszony nagłą, wzmożoną aktywnością dominikanina Johanna Tetzla oraz reakcjami wysłanników papieskich, namawia go do odwołania swoich nauk. Tymczasem w całych Niemczech rośnie ruch zwolenników Lutra.
Te doświadczenia pobudzają uczciwego mnicha do głębszych studiów i prowadzą do przekonania, że wierni powinni samodzielnie czytać Biblię i że do zbawienia nie są im potrzebne modlitwy odmawiane na akord. Film pokazuje emocje człowieka, który kocha swój Kościół i ma nadzieję na reformę kościelnej machiny chciwości i obojętności wobec cierpienia ludzi mamionych nadzieją na życie wieczne w zamian za napełnienie papieskiej kasy. Ta postawa spowodowała, że Lutrowi zagrożono klątwą i stosem, bo przecież w ten sposób podważył nie tylko naukę, ale też organizację Kościoła rzymskiego. Cesarz Karol V osobiście rozkazał mu wyrzec się swoich przekonań. Z historii wiadomo, że wystąpienie Marcina Lutra dało początek wojnom religijnym i kolejnym podziałom Kościoła. W jednej ze scen padają z jego ust znamienne słowa, że podzielił świat na pół. Luter szczerze bolał nad fanatyzmem ludzi, którzy w imieniu Chrystusa szybko popadli w skrajność i zaczęli atakować duchowieństwo oraz niszczyć znienawidzone kościoły.
Film pokazuje walkę reformatora o biblijną prawdę w sposób przekonujący i — można rzec — duchowy. Opowieść wciąga, bo oto widzimy człowieka z krwi i kości, z jednej strony doświadczającego duchowych cierpień, z drugiej zaś ogarniętego pasją odkrycia przed ludźmi prawdziwego oblicza miłosiernego Boga, który nie żąda zapłaty za przebaczenie. Pokazuje człowieka, który chce, by ludzie zrozumieli, że żadna instytucja na świecie nie może dać człowiekowi zbawienia, że możemy je mieć wyłącznie dzięki łasce przez wiarę w Jezusa Chrystusa.
Warto podkreślić świetną grę aktorską Brytyjczyka, Josepha Fiennesa (znany z tytułowej roli w „Zakochanym Szekspirze”). Uwagę zwracają też kapitalne kreacje Alfreda Moliny, odtwarzającego rolę demonicznego dominikanina Johanna Tetzla, i Petera Ustinova, grającego mądrego i dobrodusznego saksońskiego księcia Fryderyka, dzięki któremu Luter nie tylko przetłumaczył Biblię na język niemiecki, ale też nie skończył na stosie.
Film, sądząc po recenzjach, spotkał się z życzliwym przyjęciem krytyków. Także nieliczni polscy widzowie, którzy mieli okazję obejrzeć obraz Erica Tilla na jednym z płatnych kanałów telewizyjnych, wypowiadają się o filmie pochlebnie — ich opinie można znaleźć na forach internetowych. W sieci można trafić też na krytykę turyńskiego historyka Luigiego Firpa, która została opublikowana w dzienniku „Il Sole-24 Ore”. Zdaniem Firpa, podany przez twórców filmu wizerunek Lutra niewiele się różni od św. Franciszka czy ojca Pio. Ze szkodą — jak dodaje — dla prawdziwej wielkości postaci. Wydaje się jednak, że nie zawsze najważniejsza jest aptekarska dokładność.
Renata Karolewska
[„Luter”, reż. Eric Till, Niemcy 2003 (produkcja anglojęzyczna). Występują: Joseph Fiennes, Alfred Molina, Peter Ustinov, Bruno Ganz, Claire Cox].